Jak to jest podróżować na wyspy tak odległe, że nie ma ich w Mapach Google

Główny Wakacje Na Wyspie Jak to jest podróżować na wyspy tak odległe, że nie ma ich w Mapach Google

Jak to jest podróżować na wyspy tak odległe, że nie ma ich w Mapach Google

Istnieje 365 kawałków raju rozsianych na Karaibach, tuż przy wybrzeżu Panamy: Wyspy San Blas. Ponad 300 z nich jest niezamieszkanych, wszystkie pokryte są palmami kokosowymi, a większość jest zbyt mała, aby mapy Google mogły się nimi zajmować. Kuna, plemię pochodzące z Panamy, rządzą wyspami i zaciekle chronią ziemię, swoją kulturę i niezależność. Oznacza to brak hoteli, sieci restauracji, niczego, co jest własnością zagraniczną. Najlepszym sposobem na znalezienie sygnału telefonu komórkowego jest polowanie na niego na pontonie.



Możesz przybyć na te wyspy łodzią motorową z Panamy lub, dla jeszcze większej przygody, popłynąć z załogą z Kartageny. Pięciodniowa wycieczka, zatrzymanie się na jednych z najpiękniejszych i najbardziej odległych wysp na Karaibach za około 500 dolarów? Tak proszę.

Istnieje mnóstwo firm żeglarskich, które organizują tę podróż, ale jedna wyróżnia się spośród innych: francuska łódź o nazwie Żaglówka Amande . Strona obiecuje grille na węgiel drzewny, obfite homary i osobistego kucharza. Wygląda na to, że kulinarna przygoda na morzu. Tuż przed Bożym Narodzeniem odpływa łódź z Cartageny. Rejestruję się, wpłacam kaucję i wstrzymuję oddech.




Wyspa San Blas Wyspa San Blas Źródło: Rebecca Cooper

Od chwili, gdy wysiadam w Cartagenie, jest upalnie, choć ulgę odczuwam w wyłożonym terakotą pokoju przy ul. Casa India Catalina . Moje trzy dni w mieście wypełniam ceviche, sjestą i lodami. Ulice pulsują muzyką merengue i salsy; ściany są przesiąknięte kolorem i owinięte krzewami azalii. Miasto pachnie skwierczącymi arepami, a ja błąkam się, mimo upału, ciągnięty za każdym rogiem przez budynek piękniejszy od poprzedniego. Zahipnotyzowany patrzę, jak mężczyzna ściera bryłę lodu w stożek śniegu; Tańczę na dachu Kawiarnia i bar w Maladze , ośmielony przez świeże caipirinhas z marakui; Ochładzam się w morskiej bryzie, gdy chodzę na palcach wzdłuż murów miejskich. Całe poczucie czasu znika, gdy wślizguję się na dziedziniec hotelu Santa Clara w towarzystwie książek Gabriela Garcíi Márqueza i ćwierkających ptaków, ale najbardziej jestem oczarowany siedząc na zewnątrz Baron pewnego wieczoru, w odbitym świetle Iglesia de San Pedro, popijając koktajl bazyliowy w kolorze chartreuse. Każdej nocy, gdy wracam meandrując do domu, stukanie koni powozowych wpadające przez okno głęboko mnie usypia.

Dzień przed wyjazdem na San Blas oddaję paszport o godz Błękitna żegluga , agencja koordynująca wszystkie rejsy statkiem po wyspach. Następnego dnia wyruszyłem do Mangi, około półgodzinnego spaceru od centrum historycznej dzielnicy Kartageny, gdzie ponton podskakuje do doków. Jestem Victor, kapitan, mówi człowiek w pontonie. Patrzy na mój plecak turystyczny i biegaczy na deptaku za mną. Zwykle policja przychodzi sprawdzić twoje bagaże, ale nie będzie ich tu przez godzinę. Więc... Masz narkotyki? Mówię mu nie. Dobra, mówi, a ja wskakuję.

Jednokadłubowa łódź z dużą kuchnią i jadalnią jest wystarczająco duża, by pomieścić 12 osób. Kabiny są tak surowe, jak można by się spodziewać po statku, w którym przestrzeń jest kluczowa: każda może spać we dwoje, ale musisz chcieć wsunąć się na materac pod nisko wiszący sufit (efekt jest podobny do rezonansu magnetycznego). maszyna, ale dziwnie pocieszająca w sposób przypominający kokon). Ale w tej podróży jest nas tylko siedmioro: trzy osoby z załogi i czterech pasażerów. Kucharzem jest 27-letnia paryżanka Sophie, która porzuciła pracę w telewizji na rzecz wysp San Blas. Szyper Esteban również pochodzi z Francji. Mówi, że całe życie spędził na łodziach.

Wyspa San Blas Wyspa San Blas Źródło: Rebecca Cooper

Victor wyjaśnia, że ​​czekamy do 2 w nocy, zanim wypłyniemy, aby mieć największą szansę na spokojne morze. To prosty 30-godzinny rejs na wyspy, które są znacznie bliżej Panamy. (Najlepiej odbyć tę podróż z Kolumbii do Panamy, a nie na odwrót, z tego powodu.) Około 23:00, po kilku godzinach słuchania pluskających fal, wszyscy zajadamy się, z wyjątkiem Estebana, który bierze nocna zmiana.

Dzięki Dramamine śpię dobrze do godziny 11:00. Nie czuję się chory, ale nie mogę nie zasnąć. Fale kołyszą mnie z powrotem do snu. Kilka godzin później w końcu jestem na tyle stabilna, by wyjść na pokład. Płyniemy od ośmiu do dziesięciu węzłów, a otaczające nas morze wygląda jak kobaltowa galaretka. Załoga łowi ryby. Zrzucili linkę z siedmiocalową rybą, mając nadzieję na złapanie dwustopowej ryby. Sieć ananasów, dojrzewające słońce z tyłu łodzi, huśtawki. Zdaję sobie sprawę, że mogę wykorzystać ananasy do określenia godziny: jeden na każde poranne śniadanie.

Kolejne godziny mijają w oszołomieniu. O 20:00, po obiedzie składającym się z kanapek z szynką i serem, sałatą i tonami majonezu – zacząłem się martwić o kulinarną część tej wyprawy – wszyscy wracają do swoich domków. Dobranoc, Sophie mówi po francusku. Śpij dobrze, mówię w zamian. Do zobaczenia jutro w raju, mówi. Śmieję się i idę do kabiny. Nie, naprawdę, Sophie do mnie dzwoni.

O 7:30 następnego ranka wszystko jest lepkie. Minęły dwa dni, odkąd wzięłam prysznic, a powietrze jest tropikalne. Wkładam kostium kąpielowy, zdeterminowana, by po dniu straconym na sen wykorzystać wszystko jak najlepiej. Idę na tył łodzi. Kobaltowy błękit zmienił się w jasny niebiesko-zielony z morskiego szkła gdzie fale wzburzają biały piasek, a tuż za nim głęboki turkus, do którego aspirują baseny w Los Angeles. Trzy małe wysepki, niczym odwrócone miraże, wyłaniają się z morza: Coco Banderos Cays. To takie idealne bezludne wyspy, że aż się śmiać.

Rzucamy kotwicę i pakujemy sprzęt do snorkelingu do pontonu, podczas gdy Sophie robi tarty z marakui, gruszki i guawy, ożywiając moje kulinarne nadzieje związane z podróżą. Esteban przenosi nas na jedną z niezamieszkanych wysp. To oszałamiające, a my jedyni na brzegu. Nurkuję do rafy koralowej, szukając (nieszkodliwych!) rekinów i barakud, które podobno roją się w tych wodach. Grupki płyną prosto w górę, wspomniał Esteban. Nie widzę żadnych, ale w małej zatoczce wpadam na ławicę elektrycznych żółtych ryb. Przestaję pływać i pływam zawieszona w ciepłej wodzie, poruszając się razem z rybą, zsynchronizowana z falami. Rozkoszuję się ciszą, że zapomniałam, jak bardzo potrzebowałam.

Wyspa San Blas Wyspa San Blas Źródło: Rebecca Cooper

Po nieskazitelnym obiedzie (curry z bakłażana kokosowego; sałatka ze szpinaku i awokado z miętą), który rozwiewa wszelkie wątpliwości co do talentu Sophie, udaję się na bezludną wyspę z Sophie i Victorem, którzy rozdają lokalny olej, mleko i worek ryżu. Wyciągamy ponton na brzeg i przechodzimy z towarem obok chat obwieszonych hamakami. To wyspa Rosalindy, wyjaśnia mi Sophie. To jedna wielka rodzina, a ona jest jej głową. Kuna to społeczeństwo matrylinearne — kobiety kontrolują pieniądze i często są mianowanymi starszymi swojej wyspy.

Wchodzimy do największej chaty, zadymionej od ogniska palmowego. Młody chłopak podsyca płomienie liściem palmowym. Victor woła Rosalindę, a ona wchodzi chwilę później. Ma około sześćdziesięciu lat, jest niska – nie ma nawet pięciu stóp wzrostu – ale niemożliwie królewska, z wytatuowaną linią wzdłuż nosa i złotym kolczykiem zwisającym ze środka. Nosi bransoletki z koralików na nogach do kolan.

Dajemy jej zakupy, a ona zarzuca ramiona wokół Victora, promieniejąc. Podekscytowana ciągnie go do sąsiedniej chaty, chcąc mu coś pokazać: swoją nową, dużą lodówkę na gaz. To po to, by piwo sprzedawało się obcokrajowcom, wyjaśnia po hiszpańsku. Wybiegam na zewnątrz, żeby rzucić okiem i walić głową w dno drzwi chaty. Wszyscy się śmieją.

Z powrotem na łodzi, przychodzą cztery Kuny i głowa , ręcznie wykopany kajak wykonany z drewna lasu Kuna Yala. Przywieźli dużą ilość homarów, złowionych prawdopodobnie w ciągu ostatniej godziny. Sophie mówi mi, że to silni żeglarze i niezwykle silni rybacy. Victor kupuje siedem za 25 dolarów. Umieszcza je w siatce i wiesza z tyłu łodzi, aby zachować świeżość na świąteczny obiad.

W wigilijny poranek budzi mnie zapach naleśników. Victor rzuca je, jedną ręką na biodrze, a my nakładamy dżem z guawy tak szybko, jak tylko może je zrobić. Później podnosimy kotwicę i płyniemy kolejną godzinę (z homarami wciąż zwisającymi z tyłu) do Holandes Cays. Sophie mówi tu o nurkowaniu z rurką, ale prąd niesie mnie poziomo przez rafę i grozi, że zepchnie mnie na jeżowce. Zamiast tego odpoczywam na plaży. Ta wyspa jest większa od poprzedniej — muszę odwrócić głowę, żeby zobaczyć całość — z szerszym pasem piasku i gęstym lasem palm kokosowych pośrodku. Pomimo dwóch innych grup turystów – rodziny i bandy Australijczyków – wyspa nie jest wyjątkowo zatłoczona.

Esteban ogłasza, że ​​Victor przygotowuje prawdziwego argentyńskiego grilla. Podążamy za Sophie i zapachem palącego się węgla drzewnego z plaży do chaty Julio – jest on starszym Kuną na tej wyspie – i poznajemy jego żonę i psa, Achoo. Esteban przesuwa żeberka na węglu drzewnym, aby zrobić miejsce na banany. Wciera stek w szmaragd Victora chimichurri sosem i warstwami czerwonej papryki na wierzchu. Załoga otwiera piwo. Sophie nalewa wszystkim wino.

Jemy i pijemy z kunami w cieniu palm, aż jesteśmy pijani — Esteban gra w piłkę nożną z żoną Julio — i przesypiamy się na plaży, podczas gdy załoga pakuje sprzęt. Przez następne dwie godziny przyglądam się, jak pelikany nurkują po ryby i wędrują do lasu palmowego, aby zaostrzyć apetyt na wigilijną kolację: homary gotowane na parze z kapustą i sosem sojowym. Sophie idzie za nim z ciepłym ciastem czekoladowym, wysadzanym orzechami brazylijskimi, pływającym w fachowo przygotowanym crème anglaise. Victor nalewa szampana do fletów ze złotymi końcówkami. To jest spoko , wiwatujemy, wznosząc toast w kunach.

Wyspa San Blas Wyspa San Blas Źródło: Rebecca Cooper

Następny poranek zaczyna się wcześnie. Zarzucamy kotwicę w Holandes Cays i kierujemy się na wyspę Porvenir, aby oczyścić imigrację. Po piętnastu minutach podróży żyłka napina się, a Esteban podbiega, by nawinąć srebrnego tuńczyka Bonnet, błyszczącego perełkami morskiej wody. Prezent świąteczny! – wykrzykuje Sophie. Esteban wbija go w serce i filetuje z tyłu łodzi. Po kolejnej godzinie żeglugi cumujemy w Chichime Cays. W porcie znajduje się wiele łodzi, a na horyzoncie widać łuski starych, które nie oczyściły rafy. Kilka Kun łowi ryby w ich naród w oddali. Zgodnie z tym marzeniem o opuszczonym raju prawie nikogo na lądzie.

Ta wyspa jest oszałamiająca: jasna turkusowa woda, szeroka, nieskazitelna plaża i fotogeniczne chaty, które można wynająć za 40 dolarów za noc. Zapomniałem sprzętu do snorkelingu na łodzi, ale tak jest najlepiej, ponieważ prąd jest wciąż zbyt silny, aby prawidłowo pływać. Wędruję do hamaków, za którymi tęskniłam od rana, i wbijam swoje piaskowe nogi w brzuch jednego. Później proszę człowieka z Kuny o kokosa, a on wraca z wielkim zielonym. (Drzewa kokosowe mogą porastać wszystkie tutejsze wyspy, ale ostrzegam mnie, żebym nie brał jednej dla siebie. Każde drzewo, a zatem każdy kokos, należy do jednej z Kun.) Jego syn posłusznie czeka przy desce do krojenia, gdy uderza w młoda łuska. Wbija swój długi, cienki nóż do środka orzecha, żeby wyciąć otwór wystarczająco duży na moje usta.

Wracamy do łodzi przed zachodem słońca. Pozostali biorą prysznic, podczas gdy Sophie przygotowuje ostatni posiłek. Nie mogę znieść wyciągnięcia się z morza, częściowo dlatego, że rwący nurt jest jak masaż, a częściowo dlatego, że wiem, że to ostatni raz, kiedy będę na tych wodach.

Następnego ranka mój budzik dzwoni o szóstej rano i z przygnębieniem kończę pakowanie. Biegnę na przód łodzi, żeby położyć się na wietrze i ciszy po raz ostatni, czekając, aż motorówka zabierze nas na wybrzeże stałego lądu. Księżyc w pełni jest nadal widoczny na zachodzie, gdy przybywa motorówka napędzana Kuna. Godzinna przejażdżka zabiera nas z otwartego morza na karaibskie wybrzeże Panamy: niejasno apokaliptyczne zwężenie z pniami drzew i leniwą, krętą rzeką otoczoną bujną roślinnością. Połowicznie spodziewam się, że w każdej chwili wyskoczy krokodyl. Kotwiczymy przywiązując łódkę do korzeni wystających poziomo z brzegu. Schodzę, a ziemia chwieje się w dobry, zbyt długo spędzony na plaży sposób.

Wydycham głęboko i ogarnia mnie fala ulgi. Zdaję sobie sprawę, że w pewnym sensie wstrzymywałem oddech przez całą podróż: martwiłem się, że związek z Kuna będzie turystycznym przedstawieniem w stylu Disneya. A jeśli nie to, to że wyspy będą otoczone podskakującymi śmieciami, albo że prąd nie zniesie mnie wystarczająco szybko, aby zdążyć na lot w Panamie. Bo szczerze mówiąc, to wszystko brzmiało zbyt dobrze, aby mogło być prawdziwe. Tygodniowa wycieczka łodzią z osobistym kucharzem, która nie wymagała asekuracji finansisty? Część mnie nie pozwalała sobie w to uwierzyć, dopóki to wszystko się nie wydarzyło, dopóki moje okulary nie zostały bez wątpienia posypane panamskim brudem.

Ostatni etap podróży to czterogodzinna przejażdżka 4x4 przez dżunglę do Panama City. Kręte górskie drogi w końcu ustępują miejsca sklepom przemysłowym, gigantycznym sieciowym supermarketom i wreszcie długiej jezdni obwieszonej światłami, które zapowiadają nasze przybycie. Mój lot jest następnego ranka, więc mam jedną noc, aby cieszyć się miastem – koktajle o zachodzie słońca w bujanych fotelach o godz. Finca del Mar , wykwintna kolacja w Casco Viejo ( Capital Bistro Panama smażony biały tuńczyk podawany z kokosowym risotto curry) i długa nocna wędrówka po deptaku.

Następnego dnia na lotnisku urzędnik imigracyjny sprawdza mój paszport. Patrzy na mnie i szybko przerzuca strony, szukając czegoś. Wreszcie znajduje mój znaczek wejściowy i uśmiecha się. Ach, San Blas, mówi. Bella, nie?